czwartek, 11 grudnia 2014

Połowa i po połowie.


Poczyniłam obliczenia matematyczne,
 tak z ciekawości i mi wyszło, że właśnie
 4 grudnia, w dniu moich imienin przypadł półmetek. 
Właśnie przed 21 laty 6 miesiącami i 20 dniami przyjechałam do Szwajcarii mając
 21 lat 6 miesięcy i 20 dni. Czyli teraz większa część mojego życia przypada na Szwajcarię.
Dużo się przez ten czas zmieniło.
 Są jednak miejsca w Bazylei (Basel), które mnie zachwyciły wtedy i nadal mnie zachwycają.






Rowery, ich ilość to był pierwszy obraz, który zobaczyłam po wyjściu z dworca. 
Tak to wygląda dzisiaj.








Fontanna Tingueli, ruchoma nawet zimą, chyba, że mróz zrobi swoje.







Ratusz.










No i oczywiście Ren.











Dwa pierwsze lata mieszkaliśmy w samym Basel i cały czas jesteśmy wierni. 
Mieszkaliśmy zawsze w promieniu 20 km od Basel.








środa, 12 listopada 2014

Babska wymiana ciuchowa w....

... kościele św. Elżbiety. 
Jak to możliwe? A no jest!
Bez odrobiny historii raczej się nie obejdzie. 
A więc, kościół św. Elżbiety jest jednym z najważniejszych neogotyckich kościołów w Szwajcarii i jest obiektem chronionym.
Wybudowany został w latach 1857-1865 jako pierwszy kościół ewangelicki w Bazylei po reformacji.
W latach 90-tych postanowiono przeprowadzić 4-letnią renowację zewnętrzną.









Wnętrze zostało też lekko przebudowane.
30 kwietnia 1994 roku kościół św. Elźbiety został ponownie otwarty jako ekumeniczny City-Kościół. Jest to miejsce skupienia, ciszy oraz imprez i radości życia. Dostępny dla każdego.
Na początku też z niego korzystałam. Był tam cichy kącik dla matki karmiącej z cudnym przepastnym fotelem i stolikiem do przewijania.

Przez te 10 lat trochę się pozmieniało, kącika nie ma, jest kawiarnia i miejsce na przeróżne spotkania i imprezy. Właśnie wymiana ciuchowa jest jedną z nich.








Tak waglądało oczekiwanie na otwarcie imprezy.








Wielka przymierzalnia











Wszystko to odbywało się pod hasłem:

Nagość nie każdemu pasuje, ale "sprawiedliwe" ubranie owszem.



I tak oto buszowałam, a raczej walczyłam przez dwie godziny. Było tego sporo, ale i chętnych też ogrom. Bez taktyki ani rusz. Miałam na oku ciekawe "sztuki", ale zawsze byłam o kilka sekund za późno, bo jakaś rączka trzymała wieszak z drugiej strony. Kobity działały trójkami, zbierając w locie (często te co roznosiły nie dochodziły do celu).
Następnym razem nie pójdę sama!
Taktyki podpatrzyłam, doświadczenia nabyłam i uważam, że to świetny pomysł. Przedział wiekowy był zaskakujący, a mianowicie 14 - 80 !!! Nawet mały pokaz mody z przymrużeniem oka, w którym każda chętna mogła przejść się po czerwonym dywanie :)



Impreza udana i godna naśladowania! Nowe terminy zapisane! No to do wiosny!









poniedziałek, 20 października 2014

Głodna byłam!!



Jak to dobrze, że mam w domu cierpliwych fachowców od tej całej techniki, która rozwija się w szalonym tempie. Jakoś staram się nadążać. Ale kurcze co się czegoś nauczę i mi wychodzi to "technika" robi skok do przodu. Na szczęście moi cierpliwi fachowcy są na bierząco. Już od kilku lat współpracujemy. Tak więc prawie dwa lata temu, mój syn postanowił uszlachetnić mi mój komputer. Uznał, że matka na takim starociu daleko nie zajdzie i coś tam dodał, przestawił i voilà. Za jednym zamachem namówił na samsunga GALAXY Note II (bo ma długopisik i skończyły się problemy z brakiem reakcji na moje paluszki). Ta dotykowa technika mnie nie lubi. Raz w windzie "chwilkę" czekając, aż ktoś zechce skorzystać z tego luksusu. Przyciski były na dotyk, ale nie mój!!!! Ani ruszyć, ani drzwi otworzyć. Masakra!!
Wracając do tematu. Dostałam mój telefonik, zostałam przeszkolona w obsłudze i świat stanął otworem. Moja fachowa młodzież potem uznała, że stworzyła potwora hi hi.
Mając dostęp do świata na każdym kroku zaczęłam z niego korzystać. Szukałam, oglądałam tutoriale, ćwiczyłam w realu. Znowu przekopywałam się przez internet. Tak trafiłam na Kwiat Dolnośląski klik. Zorganizowane, zdolne dziewczyny organizowały lll DLWC Dolnośląskie Letnie Warsztaty Craftowe (relacja).
Tyle warsztatów, pokazów, sklepów w jednym miejscu!! Całe 2 dni!! Decyzja została podjęta: jadę. To nic, że nocka przechlapana w pełnym, ciasnym autobusie. Liczyło się tylko to co na mnie czekało we Wrocławiu. Nawet moja córa dała się namówić na to przedsięwzięcie. Dostała zadanie specjalne. Była moim duplikatem i poszła na warsztaty, na które czasowo nie dałam rady. W ten sposób zasmakowałam sutaszu, dekoupage z reliefami, haftu igłą na szkle osobiście oraz bransoletkę celtycką i bizantyjską po dokładnym zdaniu relacji przez mój cierpliwy duplikat Anję.





Jeden z tych kolczyków stworzyłam na kursie pod okiem Calisty klik, a drugi w domu.






Nie czułam się jeszcze na siłach, aby coś wypróbować bez fachowego wsparcia, a że jak mówią mądrzy ludzie "kto szuka ten znajdzie", znalazłam na Inspirello zestaw startowy i filmik co i jak. Uważam, że to fajny pomysł dla początkujących. Efekt: niebieskie kolczyki.




To już moja samodzielna praca. Oj daleko mi jeszcze do mistrzyń.




wtorek, 14 października 2014

Przygoda z wire-wrapping



Ciągle szukam nowego. Jak to mówią: w miarę jedzenia apetyt rośnie. Kurs jubilerski - połknięty, kurs podstaw decoupagu - połknięty, a ja głód coraz większy czuję. Na szczęście od takiego obżarstwa się nie tyje.
Zaczęłam znowu buszować po chyba najlepiej zaopatrzonej "lodówce" pod tytułem internet. Kierując się słabością do miedzi postanowiłam poszukać czegoś co można z tego materiału zrobić. Zaintrygował mnie wire - wrapping (ćwiczy się na drucie miedzianym a i gotowe prace wykonane z takiego drutu są cudne). Dokopałam się do przepięknych prac Ani Siudzińskiej z Involute. I... wielka radość, ta zdolna osoba mieszka we Wrocławiu i robi kursy również indywidualne. Mniaam!!
W ruch poszedł kalendarz i zaczęło się planowanie. Do dyspozycji miałam kilka dni rodzinnego wyjazdu do Wrocławia. I jak tu przekonać moich domowych, że ja muszę dwa dni po kilka godzin spędzić bez nich, poznając tajniki tworzenia takich cudeniek.
Po świętach wielkanocnych 2013, pamiętnego kwietnia przebrnęliśmy przez zaspy pod Dreznem do ogarniętego srogą zimą Wrocławia. Przeżyliśmy szok. U nas było ciepło!
Na zewnątrz plucha a mnie ogrzewało od środka błogie nasycenie twórcze.
Kurs godny polecenia, poprowadzony fachowo i w miłej atmosferze.
Oto efekty, kilka prac, które zdążyłam uwiecznić.













Drut fajna sprawa, ale można też wywijać zawijasy ze sznurków sutaszowych.
O tym następnym razem.

poniedziałek, 6 października 2014

Creativa w Zurichu




Nie wiedziałam, że od kilku ładnych lat razem z jesiennymi targami jest Creativa czyli całe pięterko dla kreatywnie zakręconych .Organizatorzy chwalą się, że od wielu lat Creativa gości w 16 miastach europy a między innymi w Losannie, Zurichu i w tym roku w lutym po raz pierwszy była w Basel.

Piątek 3 października to był mój dzień. Sama jechałam na Creativę do Zurichu. Mogłam wszystko spokojnie pooglądać i wracać w to samo miejsce ile razy miałam ochotę i ile razy udało mi się dopchnąć :)


















wtorek, 23 września 2014

Horyzontu nie widać

Jak już wiadomo, mieszkam w Szwajcarii a dokładnie 20 km od Basel (Bazylei). Na wsi pod tytułem Zunzgen (po polsku brzmi cuncken) 397 m. npm i liczbą mieszkańców w ilości 2493 sztuk. W dolince, przy ulicy ruchliwej i głośnej. Hałas ulicy nie powinien mi przeszkadzać, przecież wyrosłam w mieście, mój wieżowiec znajdował się w identycznej odległości od ulicy jak blok, w którym mieszkam (pięć rodzin w nim się mieści). Chociaż, jest różnica odległości: kiedyś 8 piętro teraz 2.
Mieszkam w górach. Nie takich wysokich, ale zawsze to góry, horyzontu nie widać. Dzieciństwo na wieży widokowej z nieograniczonym polem widzenia, dorosłość między górkami, trzeba było się przyzwyczaić. 
Piękne widoki po horyzont, owszem są, ale wiąże się to z wysiłkiem. Trzeba gdzieś wleźć!

Zapraszam na spacer z dolnej perspektywy.
Kilka widoków z poziomu 2 piętra też dołączyłam.
Widoki z lotu ptaka przy następnej okazji.











Ten niewielki kopiec to znak rozpoznawczy. Jest nawet w herbie!









piątek, 19 września 2014

Jak to było z decoupage





  

Biżuteria była początkiem.

Pierwsze dzieła były próbami poskładania czegoś ciekawego z różnych elementów. Szukając w internecie  możliwości nabycia takowych drogą kupna, o w miarę przyjazej cenie na próbne dzieła,natknęłam się na ozdobione elementy drewniane.. I to był decoupge.
Weszłam głębiej w materię i wsiąkłam. Cuda można robić!! 
W Szwajcarii jest to znane jako technika serwetkowa. Tutaj prace ręczne mają spore znaczenie.
W szkole podstawowej sporo czasu temu poświęcają: 2 lekcje w tygodniu na tekstylne warsztaty i jeszcze 2 na pozostałe materie.
Wracając do dekoupge. Dzieła, które tu spotkałam nie dorównywały do tych tworzonych przez polskie dziewczyny. Na tym skrawku ziemi największe wzięcie ma szycie, szydełkowanie i robienie na drutach, i w tym Szwajcarki są świetne.

wtorek, 16 września 2014

Odrobina historii

Szukając czegoś dla siebie zaczęłam "buszować" po internecie zachwycając się różnorodnością technik tworzenia biżuterii. Chciałam poznać podstawy i poszłam na intensywny letni kurs jubilerski.
Teraz podziwiam pracę jubilerów. Wiem ile godzin, umiejętności i cierpliwości potrzeba aby stworzyć jeden prosty pierścionek!
Na kursie ćwiczyliśmy między innymi na miedzi. No i obudziły się we mnie nostalgiczne wspomnienia.  Na kopalni miedzi wyrosłam (kopalnia około 800 m pod ziemią, ja na 8 piętrze nad ziemią) i Technikum Górnictwa Rud w Lubinie skończyłam. Nie mogło być inaczej. Pierwsze moje prace to połączenie miedzi, odrobiny srebra i minerałów.




 Pierwszy naszyjnik z miedzianej blachy, 
Oksydowany, polerowany z ametystem i srebrnym motywem.





Miedziana zawieszka z agatem oprawionym w srebrze
na fantazyjnym :) drucie miedzianym





Jeszcze raz blaszka miedziana z kulkami karneolu na srebrnym druciku.
Oksydowana i polerowana.





Tym razem blaszka miedziana "po przejsciach"
z elementem emaliowanym.
Oksydowana i polerowana.